ECKANKAR INTERNATIONALECKANKAR BLOGŚWIĄTYNIA ECK
logostrona główna

ECKANKAR — ścieżka ​duchowej wolności

ECK Mistrzowie
Rebazar Tarzs

_
_
_

Spotkanie z ECK Mistrzem

D. F.

Pewnego wieczoru, kiedy z przyjaciółką skryliśmy się w jej sypialni z dala od dzieci aby zwierzać się sobie, nasza lekka rozmowa przeszła na poważne filozoficzne sprawy. Otworzyliśmy serca i wyjawialiśmy sobie wiele tajemnych myśli i celów. Jednym z moich, powiedziałem jej, było doświadczyć łaski – cokolwiek by to naprawdę znaczyło.

Uśmiechnęła się i pochyliła nad łóżkiem aby zdjąć z półki książkę. Kiedy mi ją podawała, pamiętam odczucie jak gdyby ta wymiana odbywała się w zwolnionym tempie.

Słowa na okładce zapadły mi w serce: The Flute of God [Flet Boga] Paula Twitchella.

Nie powiedziała zbyt dużo prócz tego, że książkę napisał człowiek który założył naukę zwaną Eckankar. Był mistrzem duchowym, którego kiedyś spotkała we śnie. Powiedziała też że czytała tę książkę nie mniej niż dwadzieścia razy w ciągu wielu lat i za każdym czytaniem słowa nabierały głębszego sensu.

Jak tylko wróciłem do domu otworzyłem książkę. Każdy akapit był tak znaczący i tak właściwy; odczytywałem je ponownie dwa, trzy i cztery razy. Nie tyle uczyłem się czegoś, co raczej książka potwierdzała to co zawsze myślałem, czułem i wiedziałem że jest prawdziwe. Wykrzykiwałem, „Tak!” setki razy głośno w ciągu pierwszych kilku dni zagłębiania się w tą małą książeczkę.

Podczas moich dwunastogodzinnych dni pracy nie myślałem o niczym innym prócz Fletu Boga. W trzecim tygodniu po otrzymaniu tego duchowego upominku zdarzyło się coś nadzwyczajnego.

Była 7 rano, a ja stałem na peronie nowojorskiego metra. Miałem nadzieję znaleźć w wagonie miejsce, tak abym mógł wygodnie czytać przez całą drogę na Wall Street. Wskoczyłem do metra i zobaczyłem jedno miejsce. Lecz postanowiłem zrezygnować z niego na rzecz innej osoby która starała się o nie i zamiast tego oparłem się o brudne końcowe drzwi wagonu.

Wcisnąłem teczkę pomiędzy nogi i wyciągnąłem swój skarb, Flet Boga.

Kilka minut później spojrzałem do góry bez szczególnego powodu. Popatrzyłem wprost w oczy człowieka stojącego pół metra przede mną. W tym momencie czas przestał istnieć.

Spojrzawszy w jego oczy zostałem ogarnięty wszechobejmującą miłością. Nie potrafię opisać tego uczucia. Było to coś o wiele więcej niż uczucie. Była to jakaś pewność, głęboka i całkowita. Czułem się jakbym powrócił do domu. Zostało mi przekazane zrozumienie, wszystkie prawdy pewnego rodzaju, lecz nie potrafiłbym wypowiedzieć ich komuś innemu bo nie były wyrażalne w myślach. Wiedza ta stanowiła jakąś całość.

Kolejna chwila była obezwładniająca. Uświadomiłem sobie, że łączyła nas więź wszechobejmującej miłości, która była niewypowiedzianie głęboka.

To mnie przeraziło i natychmiast byłem z powrotem w metrze – wpatrując się w nieznajomego. Chyba postradałem zmysły gapiąc się ponownie na tego faceta, pomyślałem. Prawdopodobnie jest jakimś dziwadłem. Oderwałem wzrok, zauważając że fizycznie było mi bardzo ciepło. Miałem przemożną chęć powrotu do jego spojrzenia, więc znowu zerknąłem.

Ponownie szybko ogarnęła mnie fala doznań zanim się oderwałem. Zadowoliłem się więc patrzeniem na jego rękę, rękę która spoczywała na poręczy nad głową. Uchwycił się poręczy wagonu metra dla podtrzymania równowagi.

Kiedy poczułem że nie wytrzymam dłużej, powiedziałem to. Pochylając nisko głowę, wpatrując się we Flet Boga, powiedziałem wewnętrznie, „Słuchaj, nie wytrzymam tego dłużej, proszę odejdź. I proszę nie odchodź gwałtownie, ponieważ jeśli spojrzę w górę i ciebie tam nie będzie, a metro nawet się nie zatrzymało aby wypuścić cię jak normalną osobę, naprawdę zwariuję. Poczekam więc do następnego przystanku i gdy drzwi się otworzą dając ci czas na odejście, wtedy popatrzę.”

Czekałem więc. A kiedy drzwi się otworzyły i ponownie zaczęły zamykać, spojrzałem. Zniknął.

Później tego wieczoru spotkałem się z przyjaciółką która dała mi książkę, i z jej córką. Pierwsze co im powiedziałem, to „Hej dziewczyny! Spotkałem dzisiaj kogoś. To znaczy, naprawdę kogoś dzisiaj spotkałem.”

Spojrzały na mnie z zaciekawieniem i w jakiś sposób zrozumiały co miałem na myśli. (Były członkami Eckankar przez lata, chociaż ja tego wtedy nie wiedziałem.) Pierwsze pytanie jakie córka mi zadała, to „Jak wyglądał?”

Jak wyglądał? Nie myślałem o tym. Zacinając się powiedziałem jej, że wyglądał egzotycznie. Nie jak amerykański Indianin, lecz jak ktoś z Indii. Miał skórę o intensywnym jasnobrązowym zabarwieniu. Kiedy o tym myślałem, jego obecność stała się prawie tak żywa jak we śnie. Miał kruczoczarną brodę, lecz była przycięta blisko twarzy, sprawiając schludne wrażenie.

Córka była cała podekscytowana i z niecierpliwością zapytała mnie jak był ubrany. Znowu musiałem się zastanowić. „Cóż, wiesz, to dziwne; był ubrany w trzyczęściowy garnitur. Miał kamizelkę (nieco niemodną), kolor także był osobliwy. Ciemna czerwień, czy bordo, wydawał się być zrobiony z grubej wełny.”

Słysząc to moje obydwie przyjaciółki były bardzo podekscytowane. Córka wykrzyknęła, „Spotkałeś Rebazara Tarzs!” Rebazara jakiego? Nie miałem pojęcia o kim mówiły. (Mimo że widziałem to imię we Flecie Boga, wymawiałem je niewłaściwie.) Ale wiedziałem że spotkałem swego rodzaju duchowego nauczyciela.

Kiedy głośno wypowiedziała „Rebazar Tarzs”, poczułem się wstrząśnięty do głębi.

Zapytały mnie czy czymś jeszcze się wyróżniał, powiedziałem że najważniejszą jego cechą były oczy. Miały intensywny czekoladowo‑brązowy kolor, a jego spojrzenie było tak intensywne że aż nie do opisania.

Wtedy córka powiedziała że muszę przyjść tego wieczoru do ich domu aby obejrzeć kilka obrazów ECK Mistrzów jakie miała.

Ze względu na spotkanie którego byliśmy gospodarzami, mogliśmy pójść do nich dopiero po dwóch godzinach. Czułem się uwznioślony i przerażony. Było mi przykro, że nie okazałem tej istocie jakoś więcej szacunku i krążyłem dziękując jej wewnętrznie setki razy za poświęcenie czasu aby mi się pojawić. Wiedziałem że była to najprawdziwsza rzecz jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła.

Później tego wieczoru stałem w domu przyjaciółki, przeglądając podobizny ECK Mistrzów jakie miała. Natrafiliśmy na czarno‑biały szkic mężczyzny, którego natychmiast zidentyfikowałem jako osobę spotkaną w metrze.

Uśmiechnęła się i powiedziała, „Tak, to Rebazar Tarzs.”