Pominięte biuro
HU i cud dziewiątego pomieszczenia
K. F.
W mojej pracy projektanta wnętrz w Queensland, w Australii, zdarza się że działam jako mediator w konfliktach pomiędzy klientami i ekipami budowlanymi, które budowały ich nowe pomieszczenia biurowe.
Pewnego czwartkowego popołudnia przybyłem na budowę, która miała być zakończona do końca tygodnia. Przekonany że projekt będzie gotowy dla zleceniodawcy w najbliższy poniedziałek, przeszedłem się przez budynek sprawdzając według listy dostarczone meble, potwierdzając użycie wybranych materiałów i generalnie upewniając się że wszystkie szczegóły ostatniej chwili są załatwione.
Wszystko w porządku, myślałem usatysfakcjonowany gładkim przebiegiem projektu.
Jednak moje zadumane samospełnienie znikło nagle, kiedy doszedłem do końca korytarza licząc pomieszczenia. „Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dzi... o rany, gdzie jest dziewiąte biuro?” Policzyłem ponownie. Z pewnością, jedynie osiem lśniących nowych pomieszczeń wypełniało przestrzeń gdzie miało być dziewięć! Cóż ja teraz zrobię?
Przejrzałem problem w umyśle. Żeby zaradzić sytuacji cały rząd biur musiałby być wyburzony i wybudowany ponownie za kwotę ponad 150.000 dolarów. Budowlańcy prawdopodobnie nie zaakceptują odpowiedzialności bez walki, a nasz klient, duży departament rządowy który szeroko rozgłosił datę otwarcia swej nowej siedziby, pewnie będzie się procesować. Jeśli nawet wykonawca weźmie odpowiedzialność na siebie, klient nie będzie mógł objąć budynku na czas.
Serce podeszło mi do gardła.
Przerażony wróciłem do biura, żeby wyjaśnić zaistniałą sytuację przełożonemu.
Ulżyło mi, gdyż zachował spokój.
„To jasne że to wina budujących,” powiedział aranżując pośpiesznie spotkanie na wysokim szczeblu z budowlańcami, przedstawicielem klienta i ze mną. „Przygotuj szczegółowy raport o skutkach dla wszystkich zainteresowanych i propozycje rozwiązania,” zarządził. „Ma być gotowy na jutro, przed 10:00 rano.”
Całe godziny zajęło mi opracowywanie sprawozdania, a mój poziom stresu rósł z chwili na chwilę. Im więcej pracowałem, tym sytuacja zdawała się wyglądać gorzej. Wiedziałem, że tego typu konflikty często eskalują w krzykliwe rozgrywki pomiędzy stronami odmawiającymi zaakceptowania odpowiedzialności, która naraziłaby ich na użycie znacznej siły roboczej i funduszy.
Stało się jeszcze gorsze. Godzinę przed spotkaniem mój przełożony został wezwany w innej pilnej sprawie, zostawiając mi prowadzenie i mediacje w tym strasznym spotkaniu.
Miałem sam stanąć przed lwami!
Wybuchnąłem płaczem, wyrzucając niespięty raport w powietrze. „Tylko cud to uratuje,” zawodziłem wśród opadających kartek. Zbierając na kolanach rozrzucone po podłodze strony, zdałem sobie sprawę że zapomniałem poddać tę sytuację ECK, Duchowi Świętemu. Żeby uspokoić swój strach zacząłem śpiewać HU, pieśń miłości do Boga. Stopniowo opanowanie powróciło, a serce otworzyło się uspokajając.
Kiedy spotkanie się zaczęło, zaprosiłem dwie bardzo spięte ekipy do konferencyjnego stołu.
„Zanim rozpoczniemy naszą dyskusję,” powiedziałem, „Chciałbym żeby każdy z was przeczytał mój raport w całości.” Wtedy usiadłem z tyłu i kontynuowałem wewnętrznie swoją pieśń HU kiedy oni czytali. Miałem głęboką nadzieję że właściwe słowa przyjdą do mnie, żeby ułatwić rozwiązanie satysfakcjonujące wszystkie strony.
Właściwe słowa przyszły. Ale nie do mnie!
Menedżer budowlanej firmy przemówił pierwszy. „Nie ma potrzeby by czytać cały raport. My ponosimy całą odpowiedzialność za ten problem. Wynajmiemy dodatkowych robotników i zapłacimy za dzienne i nocne zmiany, żeby zapewnić gotowość budynku na poniedziałek rano. Przepraszamy za stworzenie tej sytuacji.”
Przez kilka chwil wszyscy siedzieliśmy oniemiali! Nawet człowiek który wygłosił przeprosiny wydawał się być zaskoczony.
Trzy dni później, tak jak obiecał, nasi zadowoleni klienci przenieśli się do swojego nowego budynku. Duch Święty dokonał cudu. Pozostawałem w pokorze i wdzięczności dla ECK za to proste i niezwykłe zakończenie pozornie nie rozwiązywalnego problemu.